niedziela, 18 stycznia 2015

"Tejemnicze spotkanie" XV

Rozdział piętnasty

Obudził mnie dzwonek telefonu.
- Kto dzwoni tak wcześnie rano...?
Spojrzałam na zegarek i od razu się przebudziłam. Wskazówki wskazywały 15:30! Chyba, że to znowu wina Kevi...na...? Po chwili się otrząsnęłam i odebrałam.
- Meer!? Stoję pod drzwiami od jakiejś godziny!
- Suru? 
- A kto inny!? Otworzysz w końcu!?
- Już... schodzę...
Rozłączyłam się i zeszłam na dół w ślimaczym tempie i otworzyłam drzwi. Przede mną stała zmarznięta Su. Na jej ubraniach widoczne były płatki śniegu, które również znajdowały się na jej białych włosach. Mimo pogody, nie wzięła żadnych rękawiczek, czapki, czy nawet szalika.
- Ty chyba chciałaś, żebym tu zamarzła...
- To czemu nie poszłaś do domu?
- Em... No... bo mam taką sprawę...
Dziewczyna pobiegła do mojego pokoju, a ja pomyślałam, żeby zrobić jej coś na rozgrzanie - kakałko. Po drodze chwyciłam również mięciutki, czerwony koc z małymi bałwankami i poszłam do niej. Gdy tylko otworzyłam drzwi, zobaczyłam skuloną na moim łóżku Suru. Owinęłam ją kocem, podałam napój i usiadłam obok.
- Dziękuję.
- Opowiadaj. Co cię sprowadza do mojego pięknego pokoju?
- Chciałam cię poinformować, że... - przerwała.
- Że?
- Emm... Że.. że...
Zachowywała się tak, jakby próbowała wymyślić coś na szybko.
- Znowu jestem Otaku! Tak!
- Ciekawe. A co cię przekonało?
- No~~
~Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć?


Następnego dnia również siedziałam w domu i umierałam z nudów. Rodzice w pracy, a ja mam odwołane lekcje z powodu... Nawet nie wiem z jakiego powodu... W takich sytuacjach gram na laptopie, albo oglądam telewizję, ale akurat dzisiaj nie ma prądu... również nie mam pojęcia dlaczego! 
Już miałam się rzucić na kanapę, ale usłyszałam dzwonek swojej komórki. Szybko wbiegłam do mojego pokoju i odebrałam wskakując na łóżko.
- Biuro "zaraz umrę z nudów", w czym mogę pomóc?
- Witam, chciałbym zaprosić panią do siebie.
- Jasne! Już idę!
Rozłączyłam się i jak najszybciej zbiegłam na dół. Nałożyłam buty, kurtkę wzięłam w rękę, po czym wyszłam z domu. Zapukałam do drzwi obok. Nie musiałam długo czekać aby się otworzyły. Przede mną stał rozczochrany blondyn w samych spodniach od piżamy.
- O jeny... Weź nałóż jakąś koszulkę, bo zaraz oślepnę.
- Napatrz się, bo nigdzie drugiej takiej klaty nie znajdziesz - powiedział dumnie.
- Miałam na myśli jej brak.
- Ej, przecież nie jest zła!
Daniel zaczął przeglądać się w lustrze.
Skorzystałam z okazji i weszłam do środka, po czym zaczęłam zdejmować buty.
- Nie, nie! Nie rozbieraj się. Idziemy na miasto!
- Ale pod dwoma warunkami. Zrób coś z włosami i ubierz się, proszę.
Daniel zniknął za rogiem i znowu byłam sama. Zastanawiało mnie gdzie są Will i James. Cicho jakoś bez nich.
Po kilku minutach pojawił się blondyn.
- Tak lepiej. A gdzie idziemy tak dokładniej?
- Na lody?
- W taki mróz?
- Dla lodożercy nieważna pogoda!
Chwycił mnie za nadgarstek i zaciągnął do centrum handlowego.

- Należy się-
- Chwila! D-Daniel...
- Co jest?
- Wzięłam portfel... ale nic w środku nie ma. 
- Meer! Tu jesteś! Czegoś chyba zapomniałaś!
- Naprawdę, dzięki Kevin!

- Dawno tu nie byłam - powiedziałam rozglądając się.
- Dobra, gdzie lody~!
- Trochę się pozmieniało, nie mam pojęcia. Przejdźmy się po prostu, może znajdziemy.
Ruszyliśmy więc naprzód. Po drodze widziałam kilka znajomych twarzy, a dokładniej Iris, Violettę i Melanię. Pogawędziłyśmy chwilę, ale Daniel nie wiedział co ze sobą zrobić, więc poszliśmy dalej. Gdy dotarliśmy na drugie piętro, naszym oczom ukazał się spożywczy.
- Tam na pewno są! - krzyknął blondyn.
Weszliśmy do środka (a raczej zostałam tam wciągnięta). Daniel wystartował do części z lodówkami. Na szczęście kilka lodów tam było, bo inaczej chyba by wybuchł... Zapłaciliśmy i usiedliśmy na jednej z najbliższych ławek.
- Co cię tak nagle wzięło na lody? - spytałam.
- Jak powiem, że chciałem z tobą pobyć, to uwierzysz? 
Popatrzyłam na niego z lekkim zdziwieniem, ale szybko zrozumiałam, że nie chce mi czegoś powiedzieć i tak jak Su wczoraj, wymyślił jakąś wymówkę.
- Nie bardzo.
- A szkoda - powiedział i zaczął zjadać swoje karmelowe lody w ekspresowym tempie.
Siedzieliśmy w ciszy i delektowaliśmy się smakiem zimnych przysmaków. To znaczy... Ja się delektowałam, bo on pochłaniał go nieludzko szybko (jak już mówiłam wcześniej). 
- Jaki masz smak?
- Truskawka.
- Mogę?
- Jeśli ci dam to już go nie zobaczę, więc nie.
- Ale tylko spróbować!
- Trochę.
Chciałam mu podać patyczek z lodem, ale złapał za niego zanim zabrałam rękę. Mijający nas ludzie uśmiechali się na ten widok, co sprawiło, że zaczęłam się rumienić.
- J-Już?
- Dobre są. Chcesz spróbować moich?
- N-Nie, dzięki... Obśliniłeś go na tyle, że... nie chcę...
- Jak chcesz. 
Po zjedzeniu lodów uznaliśmy, że pora wracać. Daniel odprowadził mnie do domu (miał bardzo daleko..). Pożegnałam się i weszłam do środka. 
Zegar wskazywał siedemnastą. Nie było jeszcze za późno, aby zadzwonić do Kastiela!
Chwyciłam komórkę, wybrałam jego numer, ale niestety... nikt nie odebrał... 
- W sumie, to mówił, że ma jakieś plany i nie może się ze mną spotkać.
Usiadłam na kanapie i wpatrywałam się w wyłączony telewizor, kiedy zobaczyłam kostkę do gitary Kastiela! 
~Mam pretekst żeby się z nim zobaczyć, a przecież nic się nie stanie jak przyjdę na chwilę~ uśmiechnęłam się.
Ponownie się ubrałam i wybiegłam z domu. Już widać było przystanek. Obok przejechał akurat mój autobus, więc przyśpieszyłam, żeby nie musieć czekać na kolejny. Zdążenie wydawało się już niemożliwe, ale na szczęście jakiś miły chłopak stał w przejściu dopóki nie weszłam do środka. Usiedliśmy obok siebie.
- Dziękuję.
- Nie ma sprawy - uśmiechnął się promiennie.
Zaczęłam mu się bliżej przyglądać. Miał bardzo ładne zielone oczy i włosy w trochę ciemniejszym kolorze. Z tego co zauważyłam wcześniej, nie był zbyt wysoki. Może metr siedemdziesiąt pięć?
- Nazywam się Jade.
Czy to nie żeńskie imię?
- Meer - odwzajemniłam uśmiech.
- Gdzie się wybierasz?
- Do chłopaka! Zostawił u mnie swoją kostkę do gitary, więc jadę - ponownie się uśmiechnęłam.
Resztę drogi przemilczeliśmy. Jade wyszedł jeden przystanek przede mną, więc czułam się trochę samotna jadąc sama z kierowcą, co było naprawdę dziwne.
Akurat kiedy autobus się zatrzymał, zaczął padać deszcz... Do domu Kastiela doszłam cała makra...
Już miałam dzwonić, ale zauważyłam, że drzwi są otwarte, więc pomyślałam, że zrobię mu niespodziankę! Po cichu weszłam do środka. Za bardzo się nie orientowałam, gdzie może być jego pokój, więc wchodziłam do każdego pomieszczenia... To było trochę chamskie... Wchodzę mu do domu i do każdego pokoju... Jak ninja.
W końcu został mi tylko jeden pokój! Paliło się w nim światło, więc to na pewno ten! Zajrzałam do niego przez uchylone drzwi... I to był mój błąd.
Zszokowana zsunęłam się po ścianie. Zakryłam twarz rękoma i zaczęłam bezdźwięcznie płakać. Po chwili wstałam i wybiegłam z jego domu zostawiając kostkę przy wyjściu. Czekając na przystanku zaczęłam przypominać sobie to, co zobaczyłam.
Na wielkiej szarej pufie siedział Kastiel. Na jego kolanach siedziała dziewczyna. Brunetka... w wyzywających ubraniach - Debra... Całowali się... Namiętnie...
Bezdźwięczny płacz zamienił się w szloch. 
- To były twoje plany? Dlatego nie chciałeś się ze mną spotkać? Wolałeś z nią!?
Uznałam, że bezsensu jest czekać półgodziny na autobus, więc zaczęłam iść w stronę domu... w deszczu. Była godzina dziewiętnasta, więc ciemność otaczała mnie z każdej strony. Pogoda doskonale odzwierciedlała mój nastrój. Moja kurtka stała się już bezużyteczna... Była cała mokra... Przyklejała się do mnie, więc uznałam, że lepiej ją zdjąć. 
Szłam tak dalej. Mój płacz wraz z deszczem stawał się coraz silniejszy. Po dwudziestu minutach bezsensownego spacerowania, zostałam zaczepiona przez dwóch wielkoludów.
- Witam, witam. Czemu płaczesz?
- Odprowadzić panienkę do domu?
- A może gdzieś skoczymy? - zaczęli walić żenującymi tekstami.
- Przepraszam, ale nie mam humoru na głupie żarty...
- Ale przecież mokniesz! Zaraz się przeziębisz, chodź z nami w suche miejsc-
Nagle ucichł. Nie mogłam zrozumieć dlaczego. Zniknął z mojego punktu widzenia.
- Ej, Beczka? Gdzieś się podział? - mówił przerażonym głosem. - Dobra, chodź młoda!
Chwycił mnie za rękę i zaczął szarpać, jednak po chwili puścił. Wydał z siebie okrzyk bólu. Przestraszyłam się nie na żarty. Ulewa ograniczała widoczność, przez co kompletnie niczego nie mogłam zobaczyć. Nagle po prawej usłyszałam kolejny krzyk. Serce przyśpieszyło. Zaczęłam powoli się wycofywać, jednak po chwili coś mnie zatrzymało. Poczułam jak ktoś mnie przytula i szepcze do ucha.
- Proszę, nie płacz już. Nie ma ich.
- T-Ty...
Sprawił, że znowu zaczęłam płakać, lecz ze szczęścia. W mgnieniu oka rozpoznałam tajemniczą postać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz