- Zapewne ktoś bez serca...!
- Niech się państwo nie martwią, znajdziemy winowajcę.
- Obiecuje pan?
- Obiecuję.
"Zabij mnie jeśli potrafisz"
Rozdział III
Zagadka pierwsza:
ZŁODZIEJ DZIECIĘCYCH PEREŁ
Siedziałem wtedy naprzeciwko znanego detektywa. Zajmował się między innymi morderstwami i napadami. Co najlepsze... to ojciec Kim Ji Yoon. Nie powiedziałbym, że mnie polubił. Już na wstępie mu podpadłem, przez rozlanie soku na jego buty... Chyba każdy by się wystraszył zdjęć, które on mi pokazał! A, że akurat trzymałem tacę z piciem, to tak wyszło...
Nieważne. Przyszedł tutaj aby prosić o pomoc w śledztwie, jednak proszeniem bym tego nie nazwał. Ji Yoon zgodziła się od razu. Jakbyście widzieli wtedy jej uśmiech, masakra. Jak głupi do banana.
- Możesz jeszcze raz powiedzieć co mamy zrobić? Nie słuchałam - powiedziała rudowłosa, po półgodzinie tłumaczenia ze strony jej ojca. Westchnął głośno i zwrócił się do mnie:
- A ty chociaż słuchałeś?
- Tak. Ale szczerze, to mało zrozumiałem.
- Jesteście siebie warci... - wstał z krzesła i zaczął chodzić po pokoju, wyjaśniając sprawę od początku. - Wczoraj wezwano nas do niecodziennej sprawy. Znaleziono dziecko, którego ktoś pozbawił prawego oka. Najprawdopodobniej tępym narzędziem. Zrobił to "na żywca", następnie pozostawił dziecko w ciemnym zaułku, gdzie pewien śmieciarz znalazł je, wykonując swoją pracę. Zwracam się do ciebie. Jako, że jesteś moją córką, wiem, że mnie nie zawiedziesz. A ty będziesz jej towarzyszył, żeby wróciła cała, jasne? - spojrzał na mnie, następnie na swoje buty. Domyślam się, że chciał tym powiedzieć, że albo idę z Ji Yoon, albo kupuję mu lacze. - Dam wam namiary na szpital, gdzie przebywa ofiara i go ładnie przesłuchacie, tak?
- Tak jest! - Ji Yoon ekspresowo wstała z miejsca i zasalutowała. - Nie mogę się doczekać! - uśmiechnęła się od ucha do ucha i zaczęła skakać po pokoju.
- Em... A co jeśli nic z niego nie wyciągniemy?
- Chłopie, to przecież dziecko. Powie ci wszystko.
- No właśnie, to dziecko. Może być w takim szoku, że nic nie powie. Niecodziennie traci się oczy... - w tamtej chwili przeszły mnie dreszcze. Wyobraziłem sobie scenę napadu, co sprawiło, że lekko zakręciło mi się w głowie.
- Nie wymiękaj! - poczułem jak Ji Yoon klepnęła mnie w ramię. - Nawet nie wiesz jaka to świetna zabawa! - ale tracić oczy, czy towarzyszyć psychopatce w przesłuchiwaniu dziecka?
- Mam przez to rozumieć, że już rozmawiałaś z jakimiś poszkodowanymi...?
- No raczej! Tata często mnie o to prosi.
Ustaliliśmy resztę i doszliśmy do wniosku, że jutro rano do nich idziemy i staramy się wyciągnąć jak najwięcej. Nie wyobrażam sobie jak musiała się czuć rodzina i sama ofiara.
- Jeszcze jedno... - zaczął - Na miejscu zbrodni nie znaleziono oka, co oznacza, że napastnik zabrał je ze sobą...
- Kto kradnie oczy!?
- Gość musiał mieć nieźle poprzewracane we łbie - skomentowała Ji Yoon.
Nie byłem przekonany co do tego wszystkiego, ale to bardzo. Miałem iść z Ji Yoon do dziecka, które przeżyło koszmar i zmusić do tego, żeby wszystko sobie przypomniało...? Przerażała mnie ta sytuacja. Jak ktoś w ogóle mógł zrobić coś takiego?
- Mówiłam ci, żebyś nie wymiękał - powiedziała nagle Ji Yoon.
- Ty wiesz w ogóle jak poważna jest ta sprawa!? Traktujesz to jak zabawę, ale to dziec-
- Ji Ho - przerwała mi i spoważniała - uspokój się. Ja też się denerwuję, ale tata nie może tego zrobić, więc prosi nas, tak?
- Tak...
- Więc nie podpadaj mu bardziej i pójdź tam juto ze mną. Jeśli chcesz, to ja mogę zadawać pytania.
- Jakbyś mo-
- Żartowałam - uśmiechnęła się i pobiegła do kuchni.
Ta... Na pewno traktuje to jak zabawę...
Siedziałam na łóżku, pod swoim ulubionym kocem, a w rękach trzymałam paczkę pianek. Obok mnie siedział czarnowłosy chłopak o niebieskich oczach. Można powiedzieć, że się mnie uczepił. Latał za mną praktycznie wszędzie. W końcu powiedziałam sobie "spoko, najwyraźniej jest dziwny" i takim sposobem go zaakceptowałam.
- Myślisz, że się przełamie i pójdzie tam ze mną? - spytałam.
- Sądząc po ilorazie jego inteligencji, który wynosi mniejwięcej zero... Myślę, że się zgodzi - odpowiedział czarnowłosy.
- Też tak uważasz? - zaczęłam się śmiać. - Chcesz piankę? - podłożyłam mu pod nos opakowanie.
- Raczej! - chwycił od razu całą paczę i zaczął pochłaniać słodycze. Jakbym widziała siebie.
- Jestem ciekawa, czy ten chłopczyk będzie potrafił opisać sprawcę.
Czarnowłosy milczał i spokojnie jadł pianki.
- Jeśli mogę spytać...
- Hmm?
- Dlaczego ciągle za mną chodzisz? - słysząc to, chłopak usiadł naprzeciwko mnie i złapał za nadgarstki.
- Jak to? Potrzebujesz tego, nie? Myślisz, że ktoś cię lepiej zrozumie niż ja? Mam nadzieję, że nie ten twój nowy sługus... To jakiś kobieciarz. Przystawiał się do tej córuni Na Won, potem do Julki...
- A wiesz, że ostatnio o ciebie pytał?
- O-O mnie? - otworzył szeroko oczy.
- No, też się zdziwiłam. Przypomniał sobie o tobie tak nagle i słyszałam jak wypytywał pani Na Won.
- Dlaczego miałaby coś wiedzieć?
- Bo ja wiem... Wiesz, skoro już ciebie widział, to może zagadasz do niego?
- Ja!? - gwałtownie wstał.
- Ty! - dołączyłam do niego.
- Dlaczego!? Zrobiłem ci coś? Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Nie chciałem, naprawdę!
- Ciszaj! - klepnęłam go w głowę ręką. - Nic nie zrobiłeś, więc nie rozumiem twojej spiny. Masz do niego zagadać i kropka. Nie musisz być przecież miły, po prostu go poznaj i takie tam. Widać po nim, że nie czuje się tutaj dobrze, a jak pozna faceta i spędzi z nim trochę czasu, to może się przekona?
- Co ty geja chcesz ze mnie zrobić!?
- Nie! Źle mnie zrozumiałeś. Choć w sumie... Nie! Dobra, nie! Chodziło mi bardziej o to, żebyś się z nim zakumplował - czekałam na reakcję z jego strony. W sumie to nie zależało mi na tym, ale nie chciałam, żeby Ji Ho się tutaj czuł jakoś przetrzymywany, bo wtedy nie mam pewności czy czegoś mi nie dosypie do jedzenia... Taki spisek, że jak się mnie pozbędzie, to będzie wolny! Martwię się o swoje życie. To tylko i wyłącznie dlatego.
- No... Dobra... Ale liczę na wielki wór słodyczy i możesz też dorzucić jakąś dziewczynę. Najlepiej, żeby- - rzuciłam w niego poduszką i oboje zaczęliśmy się śmiać nie wiadomo z czego.
Nie jadłem nic od śniadania, a tu już był wieczór. Jak najszybciej poszedłem do kuchni. Czułem jakby brzuch miałby mnie wyżreć od środka. Ej, tak się w ogóle da?
Otworzyłem lodówkę, chwyciłem pierwszą lepszą rzecz, która nadawała się do jedzenia i pochłonąłem ją w tempie ekspresowym. Następnie wyjąłem karton soku i zamknąłem lodówkę. O mało na zawał nie zszedłem, kiedy to zobaczyłem obok siebie czarnowłosego chłopaka. Od razu go rozpoznałem. Ten sam, co zatrzymał mnie pierwszego dnia.
- Ducha zobaczyłeś? - spytał z kpiącym uśmiechem. - Siema, elo, pokój i w ogóle. Zostaniemy kumplami? - wpatrywałem się to w niego, to w jego wyciągniętą dłoń.
- O czym ty mówisz? Co tak nagle? Widzę cię pierwszy... nie, w sumie to drugi raz, a ty mi z takim czymś?
- Właśnie dlatego chcę, żebyśmy się zakumplowali... Myślisz czasem?
- Zaczekaj, bo nie rozumiem... Kim ty w ogóle jesteś?
- Yukine.
- Ta... Bardziej mnie iteresuje-
- Słuchaj, wielkoludzie! Jestem tu nie z własnej woli, więc przestań gwiazdorzyć i uściśnij tą cholerną dłoń, którą łaskawie do ciebie wyciągam!
- No wiedziałem...
- S-Słucham? - spytał zdezorientowany.
- Wszyscy jesteście popieprzeni! - powiedziałem i razem z sokiem w rękach udałem się do swojego pokoju. Chłopak po chwili odwrócił się i poszedł za mną.
- Ej, poczekaj-
- Nie chce mi się.
- C-Co ci się nagle stało? Wcześniej byłeś taki palantowaty, dlaczego teraz jesteś inny? Coś... Nie tak ma być!
- Słuchaj, jak ty byłeś? Yuki jaki?
- Yukine...
- Ta, Yukine. Teraz jestem spragniony, jutro mam ważną sprawę do załatwienia i do tego chcę się kimnąć, więc proszę ciebie idź sobie - zamknąłem drzwi i rzuciłem się na łóżko. Łyknąłem soku i od razu zasnąłem.
***
Otworzyłem oczy. Leżałem na podłodze, a kołdra znajdowała się na drugim końcu pokoju. Poduszki nawet nie było widać.
- Co...? - powiedziałem zaspanym głosem, podnosząc się. - Co tu się stało...? - rozglądając się dalej po pokoju, nie można było zobaczyć niczego innego niż totalnego burdelu. Wszystkie gazety porozrzucane były po kątach, ubrania powywalane z szafy, w rogu zbity kubek. - Jakim cudem? - powiedziałem już bardziej przytomny. Nagle usłyszałem dźwięk upadających przedmiotów, więc szybko wyszedłem z pokoju. Moim oczom ukazał się czarny kot, skaczący po wszystkim, co miał na swojej drodze. Kiedy próbowałem poratować resztę rzeczy, zwierzę odbiło się od ściany i zniknęło za rogiem.
- Kim Ji Yooooooon!!! - usłyszałem krzyk pani Na Won. - Złaź mi na dół! - poszedłem wzdłuż korytarza, w którym się znajdowałem. Zauważyłem opierającą się o szczotkę pokojówkę. Jej mina mówiła, że najchętniej ochrzaniłaby wszystkich i przy okazji porozbijała kilka rzeczy.
Po kilku sekundach, po schodach zeszła właścicielka posiadłości. Wiedziała dlaczego ją wezwano i od razu przygotowała się na bicie. Zasłaniała się bowiem atlasem.
- Dzień... dobry... - powiedziała z lekkim uśmiechem.
- Żadne dobry! Patrz co ten pchlarz zrobił! - nie spodziewałem się, że pani Na Won może tak wybuchnąć. Jej krzyk powodował gęsią skórkę i falę dreszczy.
- W-Widzę... - jej głos zadrżał.
- Nie mam zamiaru tego sprzątać! Albo zrobisz to ty, albo ten kocur! Ale już!!
- T-Tak... - miałem wrażenie, że się zaraz popłacze.
Dziewczyna klęknęła przy najbliższej szkodzie i zaczęła zbierać rozrzucone rzeczy. Gdy tylko pani Na Won zniknęła z zasięgu wzroku, podszedłem do rudej.
- Co on takiej padaki dostał?
- Skąd mam wiedzieć... - naprawdę wyglądała, jakby zaraz miała wybuchnąć płaczem. Spuściła głowę i zbierała dalej. Kucnąłem obok i pomagałem jej zbierać rozbitą wazę. - Naprawdę nie wiem czemu tak zrobił... Byłam pewna, że cały czas jest u mnie w pokoju, ale jak wróciłam z łazienki, to go już nie było.
- Powinnaś przeprowadzić z nim poważną rozmowę - uśmiechnąłem się promiennie. - Żartuję przecież - dodałem, ponieważ zauważyłem, że dziewczyna tylko posmutniała.
- Masz rację. Myślisz, że jak powiem mu, że tak nie wolno, to więcej tak nie zrobi? - nagle oparła ręce o te pozostałości z wazy i przybrała poważną minę.
- Emm... Ji Yoon, podnieś lepiej ręce - rudowłosa spojrzała na swoje dłonie. Odłamki je pokaleczyły. Głośno pisnęła i odskoczyła do tyłu. - Uspokój się, przecież to nic takiego. Przyklei się kilka plastrów i nie będzie krwawić - popatrzyłem się na nią. Z jej oczu popłynęły łzy.
- Myślisz, że posłucha? - powiedziała uśmiechając się.
- D-Dobrze się czujesz? Pokaż ręce, może wdać się zakażenie.
- Dlaczego tak na mnie nakrzyczała? - mówiła dalej, a po jej policzkach spływało coraz więcej łez. - Przecież ja nie miałam z tym nic wspólnego, więc czemu mi się dostało?
- Ji Yoon, uspokój się i pokaż ręce - złapałem ją za dłonie, jednak ta zachowała się jak poparzona i od razu je zabrała.
- Co ty robisz!?
- Chciałem zobaczyć-
- Ktoś ci pozwolił ich dotknąć!? - szybko wstała.
- Jeny, awanturę robić z tego...?
- Poradzę sobie sama, tak!? Lepiej idź przygotować się, żebyś nie zemdlał u tego chłopaka! - powiedziała i zabrała się za zbieranie.
"Ale jej ręce...?"
Chyba nigdy nie byłem tak spięty, jak wtedy. Siedziałem naprzeciwko chłopca, który padł ofiarą jakiegoś psychola. Znajdowaliśmy się w szpitalu, niedaleko centrum miasta. Chłopak wyglądał na wyczerpanego, a my mieliśmy go dręczyć pytaniami, co do przedwczorajszego wydarzenia... Co najlepsze, Ji Yoon wyglądała na podekscytowaną i bez wahania pytała go praktycznie o wszystko!
- Więc mówisz, że to była kobieta? Potrafisz określić jakiego była wzrostu?
- Nie... Widziałem ją tylko przez chwilę.
- Miała na sobie jakąś maskę?
- Tak. Przypominała w niej kotka.
- Kotka? - wtrąciłem się.
- Yhym. Miała takie uszy i pyszczek jak u kotka. Tylko nie wiem jakiej był rasy, bo było za ciemno, żeby zobaczyć.
- Znasz się na rasach? - z uśmiechem starałem się go jakoś zagadać.
- Tak! Mam dużo książek w domu. Ale kotka nie możemy mieć, bo mama ma uczulenie...
- A widziałeś może, czy miała jakiś nóż? - ciągnęła dalej rudowłosa.
- Nie, noża nie miała. To przypominało bardziej pilniczek, taki co mama używa do paznokci - poczułem jak przeszły mnie dreszcze. Byłem pewny, że byłem blady, jak ściana.
- I nie bałeś się? - spytała nagle Ji Yoon.
- Bałem.
- Bolało?
- Bardzo - zauważyłem, że chłopak stawał się coraz bardziej przybity, więc podziękowałem i wyciągnąłem Ji Yoon z sali, aby nie zadawała już pytań.
***
- Mamy wszystko, czego potrzebowaliśmy? - spytałem Ji Yoon.
Szliśmy szpitalnym korytarzem w stronę recepcji. Kiedy nagle dziewczyna uśmiechnęła się i lekko zarumieniła.
- Czy on nie miał ładnych oczu? - zwróciła się do mnie. - Pozbawiają go jednego, ta kobieta sprawiła, że są mniej piękne niż dotychczas były.
- Znałaś tego chłopca wcześniej?
- Tak jakby. Jego matka pracowała kiedyś z tatą, jednak zaszła w ciążę i zrezygnowała. Młody będzie miał siostrę - uśmiechnęła się jeszcze bardziej. - Ciekawe czy będzie miała tak samo piękne oczy, co jej brat - dodała. - Wiesz, co? Czasem porównuję oczy do pereł. Tak pięknie świecą...
- Ji Yoon?
- Yukine! Właśnie! Poznałeś go? - spytała, zmieniając temat.
- To ty go na mnie nasłałaś!?
- Nawaliłeś?
- Ja!? Tak nagle się przyczepił i wyskoczył z "zakumplowaniem", a na jego twarzy jasno było widać "spadaj na drzewo"! - nagle ruda wybuchła śmiechem.
- Pasujecie do siebie idealnie! - powiedziała dalej się śmiejąc.
- Mogę wiedzieć dlaczego?
- Ja nie mogę! Poczekaj bo zaraz tu padnę!
- Przestań się śmiać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz